czwartek, 18 grudnia 2014

"Holidays are coming... "

Po ciężkim, męczącym psychicznie tygodniu, który i tak sobie skróciłam, mogę wreszcie odetchnąć.
Last Christmas i inne sezonowe utwory w każdym możliwym miejscu, kolorowe łańcuchy, bombki i choinki we wszystkich galeriach handlowych, miasto rozświetlone lampkami. A świąt jak nie było czuć, tak nie czuć nadal. "Jak nie ma śniegu, to dla mnie nie ma magii świąt?" Owszem, coś w tym jest. Nie wiem, czy osobiście też mogę zdefiniować "magię świąt" jako widok świata pokrytego bielą, ale pewnie ma to swój wkład w budowanie atmosfery. Prawda jest taka, że świąt nie czuję od dawna i nie zapowiada się na rychłą zmianę. Może to dlatego, że przygotowania do nich ograniczają się dla mnie do weekendowych pobytów w domu. Ostatnim razem miałam tyle radości dzięki pieczeniu i dekorowaniu pierniczków *.*. Uwielbiam to robić. Od soboty powinno być z tą atmosferą już coraz lepiej. Kościoły do posprzątania, pierogi i uszka do ulepienia, kompot z suszu do ugotowania... Najfajniejsze rzeczy jeszcze przede mną, ale... Tu w Internacie to nie ma takiego zbawiennego wpływu na komfort psychiczny.

I niech to białe cholerstwo nie pada, dopóki nie wydostanę się z miasta. 

Środowe popołudnie było piękne. Mroźne, ale niesamowicie zabawne :). Tradycyjna wizyta na Jarmarku Bożonarodzeniowym ze stałą ekipą. Pyszny malinowy grzaniec i owoce w czekoladzie. Chyba faktycznie się za Matim stęskniłyśmy. Musimy się jeszcze w najbliższym czasie zobaczyć, póki do maja daleko, bo później już nic nie będzie pewne.

Powiesiłam w pokoju kalendarz na nowy rok. Zaznaczyłam już na nim wszystkie istotne terminy. Boli mnie jego widok.

Przetrwamy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz