czwartek, 31 lipca 2014

En verano hace calor...

Chciałam ładnie wszystko opisać, ale jak na mnie przystało - wyszło z tego tyle co nic, bo wcale nie 'wszystko' i wcale nie 'ładnie'. Miesiąc wakacji w dużym skrócie, choć i tak wyszło 8 stron w Wordzie. Szkoda będzie zapominać, więc niech lipiec zostanie uwieczniony w sposób bardziej trwały niż moja pamięć :)

30.06.-6.07.2014 – pierwszy tydzień wakacji

Lunes - Przyznam szczerze, że będąc na drugim końcu Polski w całkiem obcym miejscu i znając jedynie dwie osoby, nie czułam się pewnie . Odespałam podróż i zbierałam siły na pierwszy tydzień poważnej pracy, jednocześnie rozglądając się po najbliższej okolicy, choć, mieszkając na terenie firmy niewiele mogę zobaczyć, oprócz całej masy szklarni, samochodów dostawczych i ciężarówek oraz mnóstwa kwiatów. Wieczorem poszłam na szybkie przeszkolenie. Zobaczyłam ‘moją’ szklarnię i te domniemane dwa rządki kwiatów, którymi miałam się zajmować. Ostatecznie okazało się, że to nie są dwa rządki tylko dwie działki, z których każda ma tych rzędów dwadzieścia dwa . Niewielka różnica – dwa hektary zamiast stu metrów kwadratowych… Kto by się tym przejmował :D Wujek wytłumaczył mi, na czym ma polegać moja praca. Właściwie to nic trudnego, trzeba jedynie utrzymać dobre tempo i wytrzymać cały dzień w pozycji stojącej .

Martes, Miercoles, Jueves- Przez pierwsze dwa dni kompletnie nie mogłam spać. Wstawałam bardzo wcześnie i cierpliwie znosiłam bóle brzucha powodowane przez nerwy. Zupełnie niepotrzebnie podchodziłam do tego z takim napięciem . Szybko załapałam o co chodzi na kolejnym przeszkoleniu – tym razem z panią kierownik i mogłam bezproblemowo zacząć robić swoje. Po 3 godzinach przestałam zwracać uwagę na zadrapania i ukłucia, jednocześnie przekonując się na własnej skórze, że nie ma róży bez kolców.
Viernes - Jeszcze nie nabrałam odpowiedniego tempa pracy, wciąż idzie mi za wolno. Muszę szczególnie przyspieszyć w środy i piątki, kiedy jest najwięcej pracy, ale dziewczyny, z którymi pracuję, zapewniają, że wszystko przychodzi z czasem – wierzę, że w moim przypadku też tak będzie.

Sábado - Po 5 przepracowanych dniach przyszedł czas na relaks – Wyspa Wisła Reggae Festival. Dwudniowa impreza – święto muzyki reggae. Pierwsza edycja robi wrażenie. Prowadzący imprezę Cheeba śpiewał w przerwach między występami i nakręcał publikę pierwszorzędnie – duże brawa dla niego  Ja mówię ‘wyspa’, wy mówicie ‘ wisła’ <3. Pierwszego dnia spodobał mi się szczególnie zespół Pajujo, który występował w Must Be The Music – bardzo dobrze rozpoczęli imprezę i ściągnęli pod scenę większą część ludzi, która do tej pory spacerowała po terenie, na którym organizowano festiwal. Wśród wyróżniających się artystów był jeszcze TaLLib, którego twórczość przypadła mi do gustu. Chyba muszę przesłuchać więcej jego utworów. Na gwiazdy pierwszego wieczoru musieliśmy poczekać prawie do północy. Zespół Kamila Bednarka rozkładał sprzęty i uprzątał scenę przez dobre 20 minut, ale było warto, bo gość porwał publikę – większość ludzi była tam jedynie ze względu na niego i od południa okupywali miejsca tuż przy barierkach pod sceną. Muszę przyznać – Bednarek to niezły showman, tyle energii na scenie, ciągle w ruchu, kontakt z publicznością, dobre utwory i ładnie wyrzeźbione mięśnie ramion, które zasługują na własny fanpage na facebooku. Tak, podobało mi się. Także kawałki, które śpiewał ze Staffem, bo ‘Macabra i Staff są hot’ – te utwory gościły już dawno na mojej play liście, przyznaję bez bicia. I teraz już wiem na pewno, że bycie fanką Bednarka od jego występu w castingu do Mam Talent przez jakiś tam czas w przeszłości i docenianie go do tej pory nie było takie głupie :D.

Bednarek zagrał, zrobił show, zmęczył ludzi, ale ja prawdziwie szaleć zaczęłam dopiero podczas kolejnego występu. Mesajah i Riddim Bandits! Tak, to było to, co mnie wciągnęło na dobre. Gość jest nieziemski, o czym wiedziałam już od dawna, ale dopiero teraz mogłam się o tym przekonać na własnej skórze :D. Lekko zdarłam gardło śpiewając wszystkie piosenki, jakie tylko znałam i wreszcie ruszyłam w tany z tym nakręconym tłumem. Zabawa przednia. No i Bednarek wyszedł po raz kolejny, bo przecież mają wspólny kawałek. Oprócz niego razem z Mesajah na scenie wystąpił też jego brat i ponownie TaLLib. Cudownie – muszę przyznać. I mimo, że byłam po 6 godzinach pracy tego dnia i od kilku godzin pilnowałam nadpobudliwej kuzynki („Ida, bawimy się w berka?”), cierpiąc na dokuczliwy ból kręgosłupa na odcinku lędźwiowym i szyjnym, krzyczałam, skakałam i śpiewałam razem z publiką. Mesajah porwał tłum, mimo że część ludzi zmyła się po Bednarku. Dla mnie to był najlepszy występ wieczoru . Ale został jeszcze jeden dzień festiwalowy i kolejne gwiazdy :D MUSZĘ KUPIĆ FESTIWALOWĄ KOSZULKĘ!

Domingo - No cóż, koszulki niestety nie dorwałam (zapomniałam zupełnie, a potem było za ciemno, żeby szukać odpowiedniego stoiska xD). Ale jeśli przy wczorajszych występach szalałam, to nie wiem, jak nazwać to, co zrobiłam dzisiaj. Głos mam teraz uroczo zachrypnięty, ale z wielką chęcią pozdzierałabym gardło jeszcze przynajmniej przez dwa dni, jeśli nadal byłoby tak świetnie. Na kolejną edycję też przyjadę – koniecznie! Zabawa pierwszorzędna, polecam wszystkim. Wyspa Wisła Reggae Festival – najlepsza impreza na Lubelszczyźnie. Kto rządził drugiego dnia? Junior Stress aka ‘Jarek Dres’ (Cheeba, tak to było?). Zdecydowanie dzięki niemu bawiłam się najlepiej. Rzecz jasna – Ras Luta ściągnął najwięcej ludzi, ale było bardziej klimatycznie i spokojnie, niż podczas wcześniejszych głośnych i wymagających dużych pokładów energii występów . Nie będę zdziwiona, gdy ten weekend okaże się najlepszym wspomnieniem tego lata, chociaż jeszcze przede mną obchody Dni Stężycy, a wakacje, jak by nie patrzył, dopiero się zaczęły. Jedyne czego żałuję w ten weekend to nieobecności na Sound Systemach w ‘Koloseum’ (‘mała scena’ festiwalowa, granie do samego rana).
Oj… Powrót do reggae wyczuwam.. Tyna będzie z siebie dumna :D <3

7.07.-13.07.2014 – drugi tydzień wakacji

Lunes - Dzisiejsza pobudka była najtrudniejszą od dłuższego czasu. Wymagający tydzień za mną, a tu trzeba zacząć kolejny… Miły początek – mój koteł poszedł do pracy razem ze mną, gorsza wiadomość tego poranka – koteł domagał się uwagi i pieszczot, przez co znacząco utrudnił mi zadanie. Na nic się zdało tłumaczenie, że nie mogę, że jak skończę wejście, to się nim zajmę, że jak nie przestanie miałczeć i marudzić, to wyląduje w wózku i z niego nie wyjdzie, że przestanę go kochać, że już się nie będę z nim bawić i tak dalej … Odpuścił dopiero po długich 25 minutach pełnych miałczenia, zrzędzenia, mojego nieprzychylnego wzroku i niebezpiecznych harców wśród krzewów róż (mógł sobie przecież zrobić krzywdę!). Jeszcze gorsze informacje – koteł się chyba pogniewał, ale pewnie za jakiś czas mi wybaczy. I tak jak ten nieudany początek – cały dzień był właściwie do bani. Kilka koleżanek z watahy wzięło sobie wolne, więc razem z pozostałymi musiałyśmy nadrabiać dodatkowe działki… To były 2 hektary róż gratis, nic lepszego nie mogło się zdarzyć -.- ;). Uwielbiam kolekcjonować zadrapania :D.
Nie ma mnie przez tydzień, a już ludzie zaczynają świrować. Tak, Kasia. To o Tobie, słońce. Ja nie rozumiem, jak można prowadzić TAKIE rozmowy z NIM i jeszcze twierdzić, że to jest NORMALNE, albo co gorsza POZYTYWNE -.- Zaczynam się poważnie martwić o to, jak duże szkody będę musiała naprawiać we wrześniu. A no właśnie, wrzesień.. Niech mi ktoś wtedy przypomni, że mam coś komuś przypomnieć :D… Taki jest właśnie efekt niestandardowych rozmów poniedziałkowych.

Martes - Koteł dostał imię. Zastanowiłam się nad tym poważnie i od dzisiaj będę go wołać ‘Neymar’ i wcale nie ze względu na FC Barcelonę, albo na to, że wbrew wszystkim dokoła bardzo liczę na wygraną Brazylijczyków w meczu, którego komentarz słyszę zza ściany. Będzie Neymarem, bo bardzo się cieszyłam z powodu jego przyjścia, ale szybko zaczął być denerwujący . I na tym się podobieństwa skończą, bo kot jest słodki i kochany, a Neymar Jr ani trochę. Problem taki, że nigdzie dzisiaj mojego pieszczocha nie znalazłam, rano tylko wyskoczył jeden z jego dzikich koleżków i mnie przestraszył jak szłam przez szklarnię z anturium. Chyba zaczynam się martwić -.-. Oo. Niemcy chyba właśnie wychodzą na prowadzenie . To się wujek ucieszy. Ja nie mam siły na oglądanie tego meczu, mimo że to musi być dobre spotkanie.
Chętnie zameldowałabym się w domu. Chociaż na jeden dzień. Kto by przypuszczał, że to ja będę tęsknić jako pierwsza . Duży przytulas od siostry i byłoby w porządku. Muszę zaczekać jeszcze parę tygodni ;).
Kolejny samolot szumi mi nad głową, kolejny w ciągu 10 minut. Jakim cudem ja przy tym zasypiam?

Miercoles – Ciężko mi się dzisiaj wstawało. Ale pewnie wyczuwałam przytłaczającą wiadomość, jaką był wynik meczu Brazylia-Niemcy. No takiego spotkania to chyba jeszcze nie było na Mistrzostwach Świata. Liczy się, że to nie Hiszpania poniosła najgorszą porażkę :D. I tak jeszcze chwilę o piłce – wierzę, że dziś wygra Argentyna.
Nadal nie mogę znaleźć Neymara. Znów widziałam dziś tego szaro-burego kociaka, ale mojego cuda ani śladu… Poważnie się martwię. Muszę zapytać czy ktoś z watahy ma pojęcie, gdzie on się szlaja.
Wezwali mnie dzisiaj do biura. Przedstawili mi umowę do podpisu, więc od tej pory jestem oficjalnie pracownikiem JMP Flowers. Jest się czym chwalić, ale będzie lepiej jak dostanę firmową koszulkę…
Kierowniczka na urlopie, ale potrafi nam znaleźć zajęcie mimo nieobecności. Mogłyśmy dziś skończyć pracę o 15, ale zlecono nam sprzątanie. Nie to, żeby było to takie tragiczne, ale koledzy z pracy śmiali się, że wreszcie kobiety są na właściwym miejscu :D Dodatkowa godzina pracy zawsze spoko, mimo że efekty niewidoczne.
Do Stężycy przyjechała ekipa TVN. Będą u nas w firmie kręcić odcinek "Maja w ogrodzie". Na terenie ogrodów szefa i tych przy hotelu ( który też jest szefa). Ogólnie rzecz biorąc – szef jest tutaj bossem, jak w mafii. On sobie podobno nawet nazwy ulic w Stężycy ustala :D W każdym razie – przez tą telewizję wszystko musiałyśmy wypucować, a ekipa wczoraj prowadziła prace kosmetyczne i pielęgnacyjne w ogrodzie (a pozostali musieli odwalać robotę za nich -.-). Chociaż w sumie - niech robią promocję, niech pokazują, bo jest na co patrzeć. Firma świetna, chata szefa, ogród, sad, hotel i ogólnie wszystko jest naprawdę fajne. A i sama Stężyca to malownicze miejsce. Ma swój urok. Tak jak i okolica. Tyle bocianów co tutaj w jednym miejscu, to nie widziałam chyba przez całe swoje życie.  Pełno małych domków, takich drewnianych. Dookoła lasy, zewsząd dostrzegalna Wisła, mnóstwo tras rowerowych, pyszne lody (naprawdę – najlepsze jakie jadłam )… Klimatycznie. Mogłabym tu mieszkać, gdyby nie to, że wystarczy 15-minutowa burza, tak jak dzisiaj, żeby pełno gałęzi połamanych leżało w niektórych miejscach, a parasole i krzesła z tarasu na Wyspie były poprzewracane. To napawa trochę strachem.
Zaczynam się tu nudzić -.- Czytanie książek jest cholernie męczące, a wyjść z domu nie ma gdzie i nie ma ku temu sił. Poszukałabym Neymara po szklarniach, ale boję się, że potem  do domu nie wrócę, albo oberwie mi się za szwędanie się bez pozwolenia. Najwyżej pójdę spać, jak poczytam jeszcze trochę (nieważne, że jest obecnie godzina 20:00).

Jueves – Wstałam dzisiaj niemalże spóźniona do pracy… Podniosłam się z łóżka pół godziny później niż normalnie, ale udało mi się zdążyć ze wszystkim. I nie – to wcale nie dowodzi, że mogłabym wstawać o tej porze przez cały czas. Przez ten poranny stres i sprint przez szklarnie miałam skopany nastrój i byłam jeszcze wolniejsza w działaniu niż normalnie. Nawet pan Piotr się zdziwił. Kota nie ma, ale do tego już się chyba przyzwyczajam… Może ktoś go sobie wziął do domu? Szybciej niż ja.. Okaże się, jak go nie zobaczę w przyszłym tygodniu.
Szef jeździł dziś rowerem po szklarni. Za późno go zauważyłam i nie zdążyłam wejść w krzaki. Zobaczył mnie, a wolałam pozostać ‘anonimowymi plecami’ gdzieś w gąszczu pomiędzy różami… Cholerka no. I później na obiedzie na Wyspie życzył nam smacznego. Co on w ogóle tam robił, oprócz zlecania mojemu wujkowi wysłania kilku storczyków do restauracji, bo te co tam są, nadają się już do wymiany? Wziął je poprzestawiał w doniczkach, sprawdził, czy wodę mają, pokręcił się i poszedł do ludzi z TVN-u. Wierzę, że mnie nie zapamięta, ani nic takiego, bo potem jak mu się rzucę w oczy na szklarni, a zostawię jakieś niedociągnięcia, to mogą być nieprzyjemności, a co by nie gadać – to jednak mój pracodawca.
Słyszałam, że nie szło mu dzisiaj w grze w tenisa. Oba mecze deblowe grane ze swoimi kolegami i szwagrem mojego wujka niestety przegrał. Może miał zły dzień, czy coś? :D
Patrzę w lustro – mam cholernie przekrwione oczy, a jest dopiero niewiele po dziewiętnastej. Coś nie tak się dzieje. Tutaj podupadam na zdrowiu, nawet o tym nie wiedząc.

Viernes – Już tym razem nie zaspałam . Dałam radę wstać i w pracy też właściwie było nie najgorzej. Pan ‘Radny’ komplementował mój uśmiech ;o. Cholera wie, o co mu chodzi. Może żona się pogniewała :D Dzisiaj chłopaki nie marudzili podczas obiadu, bo nawet się z tym wyrobiłam i już nie jadłam tak długo  Zaczynam być z siebie dumna. Ale teraz (chyba w nagrodę) chcą mnie zabrać do kina -.- Na horror kryminalny „Deliver us from evil”. Nie będę po tym spać przez dwa tygodnie… Ale niech będzie – jedźmy. YOLO xD.
Nie no, dobra – wcale to straszne nie było. Znaczy – kilka scen mogło zaskoczyć, bo nagłe pojawienie się twarzy zawsze jest zaskakujące, ale jak na horror to słabe było. Ogólnie jako film można oglądać, polecam – sporo zabawnych komentarzy, ale nastawianie się na dreszcze to zły pomysł .
Pewnie wyglądam teraz paskudnie. Dwie godziny gapienia się w ekran robią swoje -.-. Jestem niesamowicie śpiąca, dobranoc.

Sabado – Do ‘sobót pracujących’ jestem od dawna przyzwyczajona, nie robi to na mnie wrażenia :D. Zwłaszcza jak pracy jest tak mało jak dzisiaj. Chociaż – wpuścili mnie w ‘miksy’. Dwa wejścia młodych róż, gdzie nasadzone jest w sumie z 40 różnych odmian, w tym róże gałązkowe. To mi się podobało, mimo że było wymagające – na każdej odmianie pracuje się przecież inaczej .
Ale co się okazało… Neymar został przygarnięty przez jedną z pań od sypania robaków (w sumie to jeszcze nie wiem, po co się to robi, ale zapytam), więc mój przesłodki kociak nie dowie się, że dostał tak ładne i dopasowane imię i nie będzie mi już miałczał pod nogami . A szkoda. Podejmę próbę oswojenia tego szarego dzikusa, ale mam konkurencję w postaci Sławka, który tak hojnie karmi tego małego i jego mamę, że właściwie sam zjada tylko suchy chleb :D. Dzisiaj Sławek miał wolne i kociątko biegało po kuchni szukając go (zostało nakarmione, nie ma co się martwić ), to było szalenie słodkie. No i trzeba powiedzieć, że szary dzikus ma śliczne oczka. Mimo swojego nastawienia koteł punktuje :D
Jutro mam wreszcie dzień wolny. Zero festiwali, choć konkretnych planów nie znam. Mam tylko nadzieję, że wyśpię się, mimo dwóch ostatnich meczów mundialowych w ten weekend (finał obejrzę na pewno, choćbym miała powieki opierać na zapałkach :D). Jeszcze nawet południa nie ma, a ja ziewam jak opętana … Może poprawi mi się, jak dostanę wypłatę za 2 tygodnie :D Miliony monet czyż nie, Martałka? Dobra wizja xD.
Dostałam hasło do wi-fi, ale problem jest taki, że sieć, pod którą mam się podłączyć, nie jest wyszukiwana przez mój laptop. Chyba muszę zamieszkać w biurze, żeby złapać ten zasięg :D Jakoś wytrwam. Już przecież prawie dwa tygodnie ograniczonego Internetu za mną .
Miałam mieć jeden zjazd do domu w ciągu tych dwóch miesięcy pracy, ale nie mam kiedy go sobie wcisnąć w plany. Za tydzień wujek jedzie do domu, ale zostaje tam na 2-tygodniowy urlop, więc nawet wracając z nim, nie miałabym jak przyjechać tu znowu (nie bawię się w pociągi, to dla mnie jeszcze mniej wygodne niż wrocławskie MPK w godzinach szczytu). A z kolei pierwszy powrót wujka po urlopie to będzie już mój faktyczny zjazd do domu na ostatni tydzień sierpnia. Wygląda na to, że sobie nie wrócę tak szybko, jak było to przemyślane wcześniej .
Pogoda na Lubelszczyźnie potrafi wyprowadzić z równowagi. Jak nie upały, które nie pozwalają po ludzku w szklarniach wysiedzieć, to ciągłe deszcze… Nie mogłabym tu zamieszkać na stałe, mimo że już mi to sugerowano.
Aaa. Miałam dzisiaj okropnie pokręcony sen. Ale mój podopieczny w nim, był cudownym, słodkim chłopczykiem, a do pomocy miałam niezłe ciacho, więc nie marudzę . Mogę prosić jeszcze jeden taki?
Póki co muszę się zwijać, bo wybieramy się do dziewczyny Marcina, żeby świętować jego urodziny. Grubą imprezę wyczuwam.

Domingo – Tak, jak mówiłam. Wczoraj na tym przyjęciu urodzinowym Marcin nadużywał chwytu „Ze mną się nie napijesz?” i nawet jak polewał ktoś inny, a ja odmawiałam to było – „Niee, Ida musi pić, nalej jej.” Między innymi dzięki temu szumiało mi w głowie – wiedziałam, że w minimalnym stopniu przekroczyłam swoje jasno określone granice. Na szczęście – pamiętam wszystko, obyło się bez kaca i mogłam normalnie zjeść śniadanie bez żadnych obaw, że je zwrócę .
Zauważyłam dzisiaj, że przez te 2 tygodnie się opaliłam. Nawet w szklarni słońce łapie . Szkoda tylko, że odsłonić mogę tylko ramiona ze względu na to, że wchodząc w tą puszczę pierwotną trzeba się dobrze ubrać, bo kolce są wszędzie. Szczególnie wbijają się w nogi, co jest raczej zaskakujące, bo to ręce wpycham między krzaki. W dolnych częściach krzewów są tak zwane ‘płuca’ i to one tak cholernie kłują, jak się przez nie przedzieram. Ogólnie nazwy części roślinek są cudowne… Są oczywiście pączki, liście i łodygi, jak wszędzie, ale wyróżniamy też kapuchy, groszki, koraliki, miotły, wilki i wspomniane już płuca.
Ale dzisiaj nie idę na szklarnie. Dzisiaj odpoczywam – względnie, bo mam ciuchy do poprasowania i przecież naczynia ktoś w tym domu pomyć musi , ale jednak odpoczywam :).
Nie no – z tym prasowaniem to takie żarty. Zajmę się tym najprawdopodobniej jutro (o ile znów nie posiedzę w szklarni do 18-tej). Powinnam jeszcze wyczyścić piekarnik, ale sądzę, że mogę to odłożyć do momentu, w którym najdzie mnie ochota na pieczenie ciasta. Normalnie to się tutaj tego urządzenia do niczego innego nie używa – chyba, że Marcin robi zapiekankę tak jak wczoraj. Wyszła mu bardzo smaczna i najprawdopodobniej podczas urlopu wujka też będę miała okazję się nią najeść.Całe szczęście – już dzisiaj obiadem zajął się mój kochany ojciec chrzestny. W efekcie miałam na tyle mniej naczyń do pozmywania, że aż zaczęłam się nudzić. Zarówno mama jak i wujek zanadto się martwią, czy nie umrę z głodu podczas wujkowego urlopu. No przecież Marcin tyranem nie jest. Ja wiem, że jakby mógł to całe życie spałby, grał w tenisa i obstawiał wyniki wszystkich możliwych dyscyplin (najlepiej jednocześnie), ale miewa też ludzkie odruchy. Zresztą – wsiadam na rower, jadę do sklepu i po problemie, bo wreszcie wiem, mniej więcej jak się poruszać po okolicy. Już chyba nawet do Dęblina na zakupy mogłabym normalnie pojechać, albo i na obiad do restauracji takiej przemiłej pani . Nie zginę – to na pewno, więc przykro mi, ale wujek po powrocie jeszcze będzie musiał mnie znosić xD.
A dzisiaj się pewnie pokłócimy. On jest za Niemcami. Ja z całego serca bardziej wolę Argentynę. Dlatego podczas meczu postaram się nie odzywać, żeby nie robić niepotrzebnych problemów. Mam tylko nadzieję, że mój faworyt nie zawiedzie i nie dadzą się ograć naszym zachodnim sąsiadom (żebym czasem nie zaczęła nazywać Niemców zdecydowanie mniej dyplomatycznie). Nic podczas tych mistrzostw nie poszło po mojej myśli, to niech chociaż finał się uda tak na osłodę.
Cholera… Będę jutro cudownie niewyspana -.- Już to czuję.

14-20.07-2014 – trzeci tydzień wakacji

Lunes – Mecz finałowy był piękny. Nieważne, że wygrali go Niemcy. Obie drużyny walczyły i ogólnie spotkanie było emocjonujące – zwłaszcza, że konieczna była dogrywka Pół godziny nerwów więcej. Szalenie szkoda mi Argentyńczyków, włożyli w mecz dużo serca. Masche był wszędzie! Pozytywnie mnie zaskoczył na tym turnieju. No i świetne było to, że finał był najlepszym spotkaniem jakie Albicelestes rozegrali na podczas tegorocznych Mistrzostw – pokazali się z całkiem innej strony, zagrali bardziej ofensywnie, jednocześnie broniąc się sześcioma zawodnikami. Niewykorzystane sytuacje się mszczą i genialną akcję Schuerle wykończył Mario Goetze . Było mi przykro, nie powiem, że nie, ale w ostatnich latach przywykłam do smaku porażki i jestem w stanie go znieść .
Tak jak przewidywałam – nie wyspałam się zupełnie. I standardowo od godziny dziewiętnastej kleją mi się oczy. Już nawet nie zerkam w lusterko, żeby nie patrzeć na przekrwione białka. Ogólnie rzecz biorąc – jest beznadziejnie gorąco w tej cudownej Stężycy, a mój chrzestny gotuje bardzo dobre obiadki, które jego zdaniem „pachniały porażką Albicelestes już od piątku”. Bardzo upalny poniedziałek powoli dobiega końca, a ja kumuluję siły, bo jutro pewnie będziemy miały więcej pracy niż dzisiaj i nie wyjdziemy przed siedemnastą, a jeszcze później trzeba się będzie ogarnąć i wybrać z wujaszkiem na jakieś zakupy czy coś. Chociaż od przywożenia świeżego pieczywa z rana mamy swoich ludzi (przynajmniej okazjonalnie), ale tak czy inaczej – w jakieś napoje trzeba się zaopatrzyć, bo prognozy nie są najciekawsze. Ten tydzień w powiecie Ryckim – gorrrrąco z przelotnymi opadami deszczu.
Przegląd sportowy – nasz tenisista Marcin wygrał dzisiaj dwa single(6:0,6:2 i 6:2, 6:3 – o ile dobrze pamiętam) i przegrał w deblu (w parze z Szefem, któremu już nawet lepiej szło) – sporo błędów przy własnym serwisie, ale lepsze to niż nic . Ogólnie Marcin to taka denerwująca paskuda, wystraszył mnie dzisiaj w pracy, jak miałam nałożone słuchawki i nie wiedziałam, że się zbliża – drugi raz nie popełnię tego błędu.
Dzisiaj znów miałam kosmiczny sen – byłam matką najcudowniejszego dziecka pod słońcem. Ale chyba nie chcę, żeby ten sen się kiedykolwiek spełnił (I wcale nie chodzi o to, że nie chcę mieć dzieci – broń Boże! Planuję przynajmniej dwójkę!). Niektóre ze szczegółów niespecjalnie mi się podobały. Na szczęście – jeszcze się nie zdarzyło, żeby którykolwiek z moich snów się ziścił i niech to się póki co nie zmienia.
W ciągu dwóch tygodni poznałam połowę obsady w szklarni, jest z tym coraz lepiej . No i nie jestem już najnowsza w zespole. Dziś przyszła jeszcze jedna babeczka, ale jeszcze trzeba po niej wejścia poprawiać (mam nadzieję, że ja tak nie napaskudziłam pierwszego dnia, bo to wstyd). Coraz tu fajniej, chociaż nadal nudno. Muszę się zebrać w sobie i wybrać się na rower… Zobaczymy kiedy uda mi się szybciej wyjść z pracy.

Martes, Miercoles – Pierwszy raz sama zrobiłam swoją działkę! Nawet dwa razy (wtorkowe wilki i środowe pączki). Jestem z siebie dumna, mimo że tempo nie jest jeszcze specjalnie zadowalające… Ale jestem na dobrej drodze i z tego się trzeba cieszyć. Zobaczymy jak pójdzie jutro, bo zaczynam od młodych róż (nie przyjrzałam im się dzisiaj i chyba to był błąd – wiedziałabym, na co się szykować).
Zwiedziłam wczoraj tutejsze miasto powiatowe – Ryki (Ryki Martin, jak to nazywa mój wujek :D). Ogólnie całkiem przyjemne miasto, ale jeśli miałabym w nim zamieszkać to standardowo na przedmieściach – nigdy w centrum. Polecono mi odwiedzenie Farmy Iluzji, ale nie wiem, czy nadarzy się okazja, żeby tam pojechać (czasu nie ma, wujek na urlop, chłopaki pracują przez cały tydzień z niedzielami włącznie). Może za rok jak wpadnę tu na kolejną edycję Reggae Festival, to przy okazji pojadę zobaczyć inne tutejsze atrakcje.
Strasznie poniszczyły mi się włosy. Muszę w nie pakować więcej odżywki, albo inaczej – muszę pamiętać, żeby ją wcierać, zanim padnę ze zmęczenia. Bo od trzech tygodni spanie jest moim ulubionym zajęciem. Nie męczy, a jak się wygodnie położyć to i człowiek zrelaksuje się przez chwilę, zanim całkiem odpłynie :D
A jak już o włosach wspomniałam, to od razu na myśl przychodzi mi Martałka :D. ‘Sponsorem relacji jest Heineken … I UniCredit… Kaszanka… tytytytyyyy..’ – właśnie przed chwilą Legła Warszawa zaczęła eliminacje. Czyli kolejna edycja Ligi Mistrzów ruszyła . Będę mogła do woli i całkiem bezkarnie raczyć cię reklamami sponsorów aż do finału w maju. Wiem, że się cieszysz.
Chyba nie jestem tak wyzuta z uczuć jak mi się początkowo zdawało. Jednak potrafię jeszcze tęsknić za domem. Przyjeżdżanie w weekendy z internatu, to coś całkiem innego niż pobyt bez przerwy bez wizyt w domu i to na drugim końcu kraju, a nie niecałe 50km od domu, gdzie w każdej chwili mogę podjechać do taty i załatwić to czy tamto. Różnica dystansu jest wyczuwalna.
Ale, żeby nie iść spać z takim smutnym akcentem, powiem wam, że zupy z mrożonek są genialne! Mój twórczy wujaszek zrobił dzisiaj jadalne mistrzostwo świata! Wydaje mi się, że mogłabym to jeść do końca życia i wcale by mi to nie zbrzydło. Chyba mam nową ulubioną potrawę, zaraz za Spaghetti a’la Carbonara, ale jeszcze trzeba wymyślić jak to cudo nazwać, żeby brzmiało równie smacznie :D
Będę kombinować przez noc, może mi się przyśni.
Kolejny dziwny sen z nocy poniedziałek/wtorek – byłam w wojsku, byłam dobrym żołnierzem, byłam lekarzem – też w wojsku, wysłali mnie na misje do Iraku, albo w inne ciepłe miejsce, a co najlepsze – nie zginęłam (przynajmniej nie od razu, ale musiałabym spać dłużej, żeby to sprawdzić). To pewnie przez bliskość jednostki wojskowej w Dęblinie. Ale cholera no – co jeszcze może mi się przyśnić? To nienormalne -.-

***
Poddaję się. Jestem już zbyt zmęczona każdego dnia, żeby zapamiętywać, a co dopiero zapisywać co się dzieje . Kolejne postanowienie, w którym nie wytrwałam. Ale cóż… Lipiec się kończy, a w ostatnim czasie wujek wyjechał na urlop, urodziła mi się kuzynka, odbyły się Dni Stężycy, na które nie poszłam … Ogólnie moje największe pragnienia są każdego dnia takie same – wytrwać do końca dnia w pracy, usiąść, pójść spać. Ten sam schemat codziennie :D Już nawet nie zauważam upływu czasu. Dobrze, że każdego kolejnego dnia mam do zrobienia inną działkę, bo dzięki temu wiem, jaki mamy dzień tygodnia, ale żeby wiedzieć, który to z kolei dzień miesiąca już się muszę mocniej wysilić.
Niedługo do domu. Plan powrotu na ostatni tydzień sierpnia jest chyba wciąż aktualny. Chyba, że wujek chciałby zjechać do domu tydzień wcześniej – nie miałabym ku temu najmniejszych obiekcji . Chciałabym odpocząć… O wyspaniu to chyba nie ma mowy, ale zrobienie czegoś innego, jak np. spacer po znanych okolicach, przejażdżka rowerowa z siostrą czy cokolwiek, czego nie robię tutaj, byłoby bardzo miłą odmianą i sposobem na relaks :D. Mogliby mi kazać przebiec maraton i też bym się cieszyła :D. No prawda jest taka, że nudzi mi się i rady na to nie ma.
Szukam odmiany. Zmiany są dobre. Tutaj doznałam odnowy wewnętrznej, tyle czasu spędziłam na myśleniu i autoanalizie (pani L. byłaby ze mnie niesamowicie dumna), że na sto procent nie wrócę w całości taka sama jak wcześniej :D.
Plany na ostatni tydzień wakacji są poczynione. Spędzić jak najwięcej czasu z siostrą, nadrobić szalone rozmowy z bratem, pobyć w domu, odwiedzić fryzjera i jedno ważne miejsce, zjeść urodzinowy budyń z Rudą, wypić cappuccino z Dużym Żonkiem, którym jest Tyna. Żadnych wyjazdów, szalonych podróży… To dobre cele. Potem wszyscy się dziwią, że nie chcę nigdzie wyjeżdżać na ferie czy coś podobnego – przekonałam się na własnej skórze, że w domu jest najlepiej i to właśnie miejsce, do którego wraca się najchętniej.
Matko, jak sentymentalnie…
Mamy czwartkowe popołudnie, siedzę na tarasie, zajadam lody, sprawdzam, czy w pobliżu nie lata jakiś szerszeń… Zaraz będzie burza, zaczyna wiać wiatr...
Lipiec się właśnie oficjalnie skończył.